Ta historia nie jest lekką opowieścią do przeczytania, nie była również dla mnie łatwa do napisania.
Przewijają się tu takie tematy, jak próba gwałtu, seks, przemoc, morderstwa czy zachowania socjopatyczne niektórych bohaterów.
Ale uwierzcie – to dopiero wierzchołek góry lodowej.
Czytacie na własną odpowiedzialność. Zdaję sobie sprawę, że książka nie przypadnie do gustu wielu osobom, ale proszę: nie piszcie niepochlebnych recenzji, tylko dlatego, że przerażają Was sceny przemocy.
W opowieści znajdziecie też wątek miłosny. Uwierzcie, ja sama chwilami nie lubię głównej bohaterki za podejmowane przez nią decyzje.
KSIĄŻKA NIE JEST PRZEZNACZONA DLA OSÓB PONIŻEJ 18 ROKU ŻYCIA.
JEŚLI MIEWACIE STANY LĘKOWE, DEPRESYJNE, SKONTAKTUJCIE SIĘ ZE SPECJALISTAMI.
Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży: 116 111
Telefon zaufania dla dorosłych: 116 123
Linia wsparcia dla osób w stanie kryzysu psychicznego: 800 70 2222
Linia wsparcia dla dzieci w stanie kryzysu psychicznego:
800 12 12 12
W razie bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia: 112
Wszystkie numery są czynne całą dobę, 7 dni w tygodniu.
Całe życie byliśmy szkoleni, aby zabijać. Mieliśmy być maszynami do zabijania. Bez uczuć. Bez emocji. Bez zawahania, gdy palec jest na spuście. Bez cienia wątpliwości.
Bez uczuć. Bez emocji. Bez zawahania się choćby na sekundę.
Nie sądziłem też, że czeka mnie w życiu coś innego niż śmierć.
Pochłonął mnie mrok. Rozrastał się z każdym rokiem, z każdym dniem. W końcu zabijanie przynosiło mi chorą satysfakcję. Ja nie lubiłem tego robić – ja to kurwa kochałem. Zatraciłem się w krwi swoich ofiar do szaleństwa.
Doszło do tego, że z Rafaelem zakładaliśmy się, kto będzie miał na swoim koncie więcej głów. Moja chęć rywalizacji jak zawsze mnie nie zawiodła. Nie lubiłem przegrywać. I ten skurwysyn o tym wiedział. Toczyłem walkę, aż pewnego dnia byłem pewien, że zabije sam siebie.
– Trzymaj. – Rafael rzucił broń w moją stronę, a ja złapałem ją jedną ręką. Była odbezpieczona.
– Ty chory pojebie – skwitowałem.
Tak właśnie wyrażaliśmy swoje uczucia, a raczej ich brak. Z Rafaelem łączyła mnie więź. Nie braterska, nie przyjacielska – byliśmy wspólnikami. Łączyły nas tylko przelana krew i liczba trupów na koncie. Z zewnątrz jednak mogliśmy się wydawać najlepszymi przyjaciółmi; tak też przedstawialiśmy naszą relację osobom niezwiązanym z tym światem. W pewnym sensie przywiązaliśmy się do siebie. Znaliśmy się od dziecka, różnica wieku między nami była znikoma, bo Rafael był starszy ode mnie tylko o dwa lata.
Staliśmy przed bramą, paląc papierosy. Był środek dnia, a my byliśmy głodni krwi, która miała za chwilę się polać z głów naszych ofiar.
Jednym kopnięciem otworzyłem bramę, przed budynkiem stało dwóch mężczyzn. Zbliżaliśmy się do nich powolnym krokiem. Jeden z nich dostrzegł, że idziemy w ich stronę, i jego dłoń automatycznie powędrowała na kaburę. Wyciągnął broń.
Spojrzałem w stronę Rafaela, on spojrzał na mnie – zaczęło się. Rafael prostym ruchem ręki wystawił spluwę przed siebie i bez chwili zawahania oddał strzał. Kula trafiła mężczyznę w ramię. Upadł na ziemię, wydając z siebie skomlenie szczeniaczka. Drugi od razu rzucił pistolet na ziemię i uniósł ręce ku górze w geście kapitulacji. Zapewne myślał, że ten gest wybawi go od śmierci.
Zdjąłem okulary przeciwsłoneczne z nosa i spojrzałem na niego gniewnym wzrokiem. Przez lewe i prawe ramię miałem przewieszone na krzyż dwa sztylety. Sięgnąłem za plecy, chwyciłem jeden z nich i podszedłem do mężczyzny, zadając mu cios przeszywający jego brzuch na wylot. Jego pisk był nie do opisania – to była muzyka dla moich uszu. Uwielbiałem, jak płakali i błagali o życie.
Mój wewnętrzny demon był na głodzie. Musiałem go karmić coraz częściej. Nie zabijałem z przymusu, lecz dla zabawy.
Jednym ruchem ręki przekręciłem sztylet, który nadal tkwił w jego ciele. Wyciągnąłem go, a z ciała zaczęły wypływać wnętrzności. Mężczyznę czekała długa i powolna śmierć.
Bez zastanowienia weszliśmy do środka. Schody prowadziły na sam dół, do podziemnej vipowskiej sali. Na środku stał ogromny stolik, przy którym siedziało czterech graczy. Grali w pokera.
Rafael przeładował broń, a faceci w garniturach dostrzegli nasze postacie w ciemności korytarza. Nie zdążyli nawet wstać, bo mój partner odstrzelił każdego z nich po kolei.
Poszedłem do jedynego żyjącego jeszcze człowieka, leżał nieruchomo na krawędzi krzesła. Przejechałem nożem po jego ramieniu, później po karku, a na końcu dojechałem do twarzy i zatrzymałem się przy oczodołach.
Bez mrugnięcia dostrzegłem przerażenie w oczach tego mężczyzny, jego błagający wzrok był dla mnie czymś w rodzaju zwycięstwa. Był głupcem, myśląc, że pozwolę mu odejść.
Stanąłem tuż za nim, złapałem go za włosy i odchyliłem głowę do tyłu, po czym przejechałem ostrzem po jego szyi. Krew zaczęła tryskać na stół i leżące na nim trupy.
Bez słowa wyszliśmy, nie zostawiając po sobie żadnych śladów. Wykonywaliśmy naszą pracę profesjonalnie, bez zbędnych rozmów. Bez zbędnych pytań.
Kiedy zadowoleni wyszliśmy z budynku, oboje wyciągnęliśmy z kieszeni telefony, które nie służyły do rozmów. Na ekranie pojawiła się suma pieniędzy za wykonaną robotę. Każdy z nas podszedł do swojego auta i ruszyliśmy w zupełnie inne strony.
Nigdy nie myślałem o tym, co robię i czym się zajmuję, wiedziałem jednak, że tkwię w tej rzeczywistości od dziecka. Pełnej przemocy, bólu i trupów.
Nie znałem innego świata, byłem przesiąknięty nim do szpiku kości.
Odpędzając natrętne myśli, pojechałem okrężną drogą na obrzeżach miasta; drogą, którą praktycznie nikt nie uczęszczał. Osiedle zostało zamknięte ponad dziesięć lat temu. Przejeżdżając tędy, zawsze zwalniałem, aby zobaczyć, jak takie piękne miejsce zostało zmarnowane. Drzewa, kwiaty nadal tam odrastały. Po swoim morderczym szale lubiłem przebywać wśród natury. Przejechałem kilka ulic i dojechałem do pomostu, do którego droga prowadziła przez las. Zatrzymałem się tuż przed zjazdem na pomost i wtedy zobaczyłem ją... Siedziała na środku drogi z długopisem w ręku i, jak mi się wydawało, notesem. Na uszach miała słuchawki, więc szansa, że mnie zobaczy, była nikła.
Nie gasząc silnika, wpatrywałem się w nią uważnie. Była taka piękna, że nie mogłem oderwać od niej oczu. Jej kasztanowe włosy rozwiewał wiatr, smukła sylwetka wyłaniała się spod za dużego ubrania. Zarysowany profil szczęki okalał lekki uśmiech. Promienie otulały jej twarz, która była skierowana w stronę słońca. Mógłbym wpatrywać się w nią całe wieki, mimo że dopiero chwilę temu ją dostrzegłem.
W tym samym momencie odwróciła wzrok w moją stronę, a nasze spojrzenia się skrzyżowały.
To była ona.
Ona była tym małym światłem w tunelu, za którym chciałem iść.
Tylko jej miłość mogła mnie uleczyć.
Luiza
Była trzecia w nocy. Stałam na krawędzi pomostu, pod którym znajdowała się nicość. Ciemność, która wołała moje ciało. Porywała moją duszę. Otchłań, która miała mnie pochłonąć.
Niebo było bezchmurne, a z tego miejsca wyraźnie było widać gwiazdy, w które uwielbiałam patrzeć. Jedna lampa na pomoście tliła się stłumionym światłem, jarzeniówka mrugała, co nadawało półmrocznego klimatu tej scenie. Czułam się jak w filmie, w którym młoda kobieta chce popełnić samobójstwo, a przypadkiem jej wybawicielem zostaje młody, przystojny mężczyzna, w którym zakochuje się do szaleństwa. Nie liczyłam na to, że ktoś przybędzie mi z pomocą i odwiedzie mnie od tego pomysłu. Wręcz przeciwnie: modliłam się w duchu, aby nikt nie zakłócił mi tej chwili.
Spojrzałam w dół. Stałam już przy samej krawędzi.
Ciemność przyprawiała mnie o dreszcze, moje ciało było spięte, ale byłam zdecydowana skoczyć i zakończyć moje beznadziejne życie na zawsze. Jedna stopa tkwiła już w powietrzu. Nie miałam po co tkwić na tym świecie, a tym bardziej nie chciało mi się już żyć. Pomyślałam przez chwilę o Rafaelu – jak by się czuł, gdyby już mnie nie było na tym świecie? Czy obwiniałby siebie za moją decyzję? Czy kiedykolwiek by o mnie zapomniał?
Prawdę mówiąc, był on jedynym powodem, dla którego jeszcze nie podcięłam sobie żył w wannie. Taka sytuacja miała już miejsce wcześniej – przypomniałam sobie tę chwilę. Wolność, którą wtedy czułam. Kiedy z każdym powolnym oddechem uciekało ze mnie życie. Kiedy całkowity spokój ogarnął moją duszę, a cisza wypełniała mnie całą po brzegi. Ale przypomniałam sobie też, że po tym wszystkim otworzyłam oczy i znajdowałam się w szpitalnej sali. Gdy ponownie zaczerpnęłam powietrza, wszystkie uczucia, emocje wróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Dokładnie pamiętam twarz Rafiego, który ślęczał przy moim łóżku w totalnej rozsypce. Dokładnie pamiętam moment, w którym otworzyłam oczy i łapczywie chwytałam każdy oddech, jednocześnie nie mogąc przełknąć tego nadmiaru powietrza.
Wtedy mój koszmar zaczął się na nowo.
Oczyść umysł, Luizo.
W tej samej chwili zachwiałam się, a ktoś pociągnął mnie w tył. Złapał mnie pod piersi obiema rękami tak, że przychylając się razem z nim do tyłu, upadłam wprost na niego. Po wielkości jego ciała mogłam stwierdzić, że to mężczyzna. Potrzebowałam chwili na oddech. Wstałam, spojrzałam się za siebie i z nienawiścią w oczach krzyknęłam z taką mocą, że mój głos wstrząsnął mną samą:
– Czemu to zrobiłeś?! Nie widziałeś, że chciałam skoczyć, do cholery?! – Byłam wkurwiona do tego stopnia, że artykułując te słowa, zdarłam gardło od przeraźliwego krzyku.
– Wiem, dlatego cię stamtąd zabrałem – powiedział to tak lekkim głosem, jakby była to dla niego codzienność.
Powoli podnosił się. Był ubrany w czarne spodnie, które idealnie na nim leżały, eksponując jego obszerne, ale zgrabne nogi, i czarną koszulkę z długim rękawem, przez którą można było dostrzec jego umięśnione barki. Jego jasnoblond włosy były w totalnym nieładzie. Zarysowana szczęka dodawała mu męskości, ale gniew, jaki zauważyłam w jego błękitnych oczach, był niczym przy moim zdenerwowaniu. Na jego widok moje serce zaczęło szybciej bić. Czułam jego puls, moja klatka piersiowa unosiła się w niewiarygodnie szybkim tempie. Mogłabym powiedzieć, że nie byłam w stanie zapanować nad swoim oddechem.
– Dlaczego? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Przez chwilę myślałam, że wyleję morze łez na asfalt. – Dlaczego odebrałeś mi tę szansę? – Patrzyłam prosto w jego oczy, a on wpatrywał się we mnie z taką złością, jakby był na mnie wkurzony, że nie szanuję życia i postanowiłam je sobie odebrać. Bo tak było.
– Jaką, kurwa, szansę?! – Zrobił krok do przodu, a gdy już znalazł się blisko mnie, spojrzał w moje oczy jeszcze głębiej. – Powinnaś być mi wdzięczna, że uratowałem cię od twojej głupoty. – Jego arogancja sprawiała, że miałam ochotę go w tej chwili udusić.
– A ty myślisz, że kim do cholery jesteś? – warknęłam. – Myślisz, że możesz mnie oceniać? – Moja złość sięgała zenitu, miałam ochotę go popchnąć i pójść w swoją stronę z nadzieją, że już nigdy go nie zobaczę. Zrobił mały krok w moją stronę i zmniejszył między nami dystans. – Mnie się już nie da uratować – wychrypiałam cicho i spokojnie, spuszczając wzrok na jego tors.
– Dobrze wiem, kim jesteś, Luizo.
Skąd znał moje imię? Czy to był jakiś nieśmieszny żart?
– Nie zdajesz sobie sprawy, ile wiem o tobie i o twojej rodzinie – dodał.
W tym samym momencie uniosłam głowę, a nasze spojrzenia się skrzyżowały. Nie mogłam nic odczytać z jego oczu, ta pustka przyprawiała mnie o dreszcze. Mówił to z taką wyższością, jakby był panem świata, a przynajmniej moim. Odsłonił moją twarz, odgarniając kosmyk włosów za ucho, aż jego dłoń zawędrowała do mojego podbródka. Uniósł lekko moją twarz, abym mogła jeszcze głębiej spojrzeć w jego oczy.
– Pocałuj mnie – rozkazał.
– Że co...? – zająknęłam się, ale ta chwila nie trwała długo, bo jego usta już stykały się z moimi.
Był niczym zwierzę, wessał się w moje wargi, a jedyną rzeczą, którą mogłam z siebie wydusić, był jęk. Nie potrafiąc dać się ponieść się tej chwili, odepchnęłam go od siebie.
– Daj mi spokój – wyjąkałam i odeszłam w kierunku totalnej ciemności. Nie słyszałam kroków, odetchnęłam z ulgą, że ten człowiek za mną nie idzie. Byłam na tyle daleko, że nie słyszałam już nic. Tylko cisza i ciemność.
Cisza, która mnie otaczała, pozwoliła mi na uspokojenie łomoczącego serca. Zatrzymałam się. Nikogo nie było w pobliżu, a jednak czułam się obserwowana. Czułam czyiś oddech na karku, ale nikogo nie widziałam. Oddaliłam się powolnym krokiem, czując niepokój w sercu.
Chciałam jak najszybciej dojść do swojego domu; nie wiadomo, kogo jeszcze mogłam spotkać na swojej drodze. Nie oglądając się za siebie, ruszyłam naprzód. Nie było tu żywej duszy, żadnego przejeżdżającego samochodu, żadnych ludzi. Droga od lat była zamknięta, a o tej porze nie kręciły się tu nawet żadne dzieciaki.
Zrobiło mi się zimno, zaczął wiać wiatr, a miałam na sobie jedynie szorty i długą bluzę sięgającą do połowy uda.
– Niech jeszcze, kurwa, zacznie padać – powiedziałam na głos.
Odwróciłam się za siebie, słysząc ryk silnika. W oddali zauważyłam reflektor; świecił tak mocno, że oślepił mnie niemal od razu. Odwróciłam wzrok, czekając, aż pojazd mnie ominie. Zamiast tego usłyszałam, jak zwalnia. Był tuż obok mnie, a moje serce łomotało w niewiarygodnym tempie. Czułam narastającą gulę w gardle, moje ciało zesztywniało.
– Myślałaś, że pozwolę ci odejść samej? – powiedział znajomy głos.
Odwróciłam się w stronę pojazdu i zauważyłam blond włosy wystające z kasku. To był on, mężczyzna, który mnie uratował. Choć „uratował" to w tym przypadku zbyt duże słowo.
– Czy nie możesz po prostu zostawić mnie w spokoju? – warknęłam, wcale się nie zatrzymując.
– Wsiadaj – rozkazał. Jego dominujący ton głosu przyprawiał mnie o dreszcze.
– Nie – odpowiedziałam, w ogóle nie myśląc, jakie będą tego konsekwencje.
– Nie będę się powtarzał.
Zaczynałam się go bać. W mojej głowie pojawiło się milion myśli. A co, jeśli był seryjnym mordercą i chciał mnie wywieźć gdzieś daleko, żeby nikt nie odnalazł mojego ciała? W sumie mógłby to zrobić tu, gdyby chciał. W tej okolicy na pewno nikt by mnie nie znalazł.
– Mój dom jest tuż za rogiem, poradzę sobie – skłamałam. Mój dom znajdował się jeszcze jakąś milę drogi stąd. Miałam nadzieję, że mimo wszystko odpuści i da mi święty spokój.
– Wiem, gdzie mieszkasz, Luizo. – Moje serce zamarło. – Ale nie będę cię do niczego zmuszał. – Zamknął szybkę w kasku i ruszył przed siebie. Światła jego motocykla szybko zaczynały ginąć w ciemności. Dopiero gdy zniknęły z mojego pola widzenia, odetchnęłam z ulgą.
Szłam dalej przez ciemność, która mnie otaczała. Szelest liści przyprawiał mnie o dreszcze. Na nogach pojawiła się gęsia skórka, a ja tylko liczyłam kroki, myśląc, że w ten sposób dotrę szybciej do domu.
Nigdy wcześniej się tak nie bałam. Bywałam w tej okolicy dosyć często, ale jeszcze nie spotkałam nikogo na swojej drodze. Może właśnie przez to teraz napawałam się tym lękiem?
Co do chuja?
Miałam mętlik w głowie. Totalnie. Chaos. Pierdolone spustoszenie.
Idąc już szybszym krokiem, zobaczyłam światło latarni i odetchnęłam z ulgą. Oznaczało to, że jeszcze tylko dwie ulice dzieliły mnie od domu. Przeszłam na prawą stronę drogi, a wtedy ujrzałam światło, które jechało wprost na mnie.
Jeden reflektor – to musiał być o n.
Motocykl zatrzymał się przed skrzyżowaniem, a mężczyzna, który go prowadził, bacznie mi się przyglądał. Jeszcze przez chwilę spoglądałam w jego kierunku, po czym spuściłam wzrok i wbiłam go w drogę przed sobą.
Domyślałam się, kto to mógł być. Mój wybawca? Czy raczej morderca?